Brawurowe choreografia i dużo koloru to recepta na “Czystą formę” Witkacego. Jak to się dzieje, że po tylu latach jego dzieła nadal są awangardowe i jak swoją wizję przedstawił Polski Teatr Tańca w Poznaniu?

Spektakle teatru tańca mają to do siebie, że trudno się je opisuje. Dużo łatwiej się je przeżywa. “Kurka wodna albo urojenie” w reżyserii Igora Gorzowskiego była uczą wizualną i doświadczeniem pochłaniającym zmysłowo. Przy czym nie był to taki typowy teatr tańca, bo scena klasyczna była w zasadzie jedna. Tutaj możemy mówić o teatrze współczesnym, nieco “pinobauszowym” – od konwencji Piny Bausch reformatorki teatru tańca – ujęciu. 

Spektakl wykorzystywał motywy takich dramatów Witkacego jak  „Kurka Wodna”, „Matka”, „Tumor Mózgowicz” i „Bellatrix” zlepiając je w jedno, aby przedstawić historię niespełnionego artysty. Była to historia opowiedziana ciałem, muzyką i obrazami. Próżno tam czekać na rozbudowane dramatycznie dialogi. Przy pierwszym spotkaniu taka forma wyrazu może być niezrozumienia, jednak czy to nie najlepszy sposób wyrażenia Witkacowskiej ,,Czystej Formy”, która przeczy zasadom realizmu, naturalizmu i wszelkiego prawdopodobieństwa życiowego? 

Na początek garść obserwacji technicznych. Widowisko utrzymane jest w ciekawej, kontrastującej stylistyce wizualnej. Spektakl został zagrany w kompletnie “nagim” teatrze, usunięto wszystkie szale, horyzonty, kotary; zostały tylko siwe, porośnięte kablami ściany i ogromna przestrzeń sceniczna. Na deskach rozciąga się biała podłoga baletowa, która w sposób fenomenalny współgra z wiszącymi nad sceną ledowymi lampami w kształcie okręgów. Ten duet sprawia, że poszczególne układy choreograficzne i etiudy aktorskie utopione są w soczystych, mocnych kolorach, co daje widowiskowy efekt mimo swoich minimalistycznych środków.

Aktorsko ten spektakl również się broni. Nie podzielam zdziwienia kilku widzów, którzy na omówieniu spektaklu z niedowierzaniem pytali tancerzy o ich doświadczenie dramatyczne. Aktor teatru tańca powinien odnaleźć się również w klasycznej etiudzie aktorskiej, to właśnie odróżnia go od tancerza rozrywkowego. W ,,Kurce wodnej albo urojeniu” aktorzy radzili sobie z dramatem raz lepiej, raz gorzej, ale ani na sekundę nie dali odczuć braku profesjonalizmu. Choreografie ,,Kurki” są wyćwiczone niemalże do perfekcji i przywodzą na myśl działania wspomnianej już Piny Bausch, czy Ohada Naharina. Takie zaangażowanie robiło wrażenie na widzu, a o czym mieliśmy się dowiedzieć później, zrobiło wrażenie również na jury.

,,Kurka wodna” ma jeszcze jedną warstwę techniczną wartą poruszenia. Muzyka w spektaklu, niczym scenograficzne koła, zapętla się, wraca do początku, zaczyna się znów, albo nigdy się nie kończy; jest w transie. Dźwięk często tworzy u widza poczucie monotonii, czego kulminacyjnym momentem jest scena imprezy, którą kompozytor utopił w mieszance klasycznego techno i house’u. Ostatecznie jednak ta transowość, jest raczej pozytywna niż denerwująca.

Aktorzy poradzili sobie świetnie, tak jak choreografka i twórcy warstwy audiowizualnej, a jak widowisko wypada dramaturgicznie i reżysersko? Tu ten pean na cześć ,,Kurki” się komplikuje. Spektakl wydaje się być często chaotyczny, zatrzymanie akcji są wręcz nienaturalne. Największy zarzut z mojej strony pada chyba w stronę użycia nagrań wideo, które wykorzystują aktorów już będących na scenie. Nie widzę powodu dla którego sceny odgrywane przed kamerą nie mogłyby zaistnieć na żywo. Reżyser wraz z choreografka podczas omówienia zdradzają, że tekstów w spektaklu było znacznie więcej, ale w miarę rozwijającej się współpracy słowa zostawały zastępowane językiem ciała. Dla mnie wprowadza to niejednokrotnie wspomniany już chaos. Kiedy już jest się skupionym na analizowanie kolejnych tików, ruchów, mikro gestów tancerzy, kiedy zbierze się już cały alfabet, odczyta się kod, który jest niezbędny do odczytania spektaklu, zmieniają się zasady gry i aktorzy posługując się onirycznymi, patetycznymi tekstami Witkacego, zdają się tam niepotrzebnym  wtrąceniem. Czysta forma Witkacego mogłaby się obyć bez tekstów dramatycznych, tak jak spektakl w formie bliższej widzowi, mógłby się obyć bez skomplikowanej choreografia.

Co do samego prowadzenia aktorów, z malutkimi wyjątkami, nie można mieć zarzutów. Ostatecznie, żeby być fair wobec reżysera, należałoby powiedzieć, że technicznie ten spektakl jest bardzo dobry, być może po prostu nie jest to moja wrażliwość.

Moja wrażliwość odnajduje się w jednej scenie, w scenie na wskroś klasycznej jeśli chodzi o teatr tańca – scena z wykorzystaniem utworu Sarabandy Haendla, gdzie aktorzy tańczą w duetach. Estetyczny wymiar i anegdoty związane z perypetiami tej sceny, sprawiają, że to właśnie ona zostanie ze mną na długo.

W ogólnym rozrachunku to spektakl niełatwy w odbiorze, ale patrząc na niego przez pryzmat witkacowskiej ,,czystej formy”, widowisko odpłaca za skupienie i przeżywanie kolejnych obrazów.

Spektakl został wyróżniony przez jury „za precyzję i zaangażowanie”. Reżyser i choreografka (Iwona Pasińska) otrzymali dodatkowo dwie równorzędne nagrody indywidualne. W uzasadnieniu jurorzy zwrócili uwagę na owocną współpracę obojga twórców.

Posłuchajcie jak o spektaklu wypowiadają się widzowie:

 

Marta Konsek, Mateusz Zbigniew Suchan
Fot.: Andrzej Grabowski/ Michał Grocholski